Czer
30

http://blog.cichodajka.pl

Czer
14

Pamiętam jak byliśmy jakieś dwadzieścia lat młodsi i z dzisiejszą ekipą podrywaczy chodziliśmy na krakowski rynek z dzisiejszym prezydentem podjadać krem z ciastek i wybijać szyby w witrynie sklepu pana Heńka, który nas notorycznie gnębił strzelając do nas z wiatrówki. Nie dalej jak parę dni temu gdy szedłem ulicą floriańską mimochodem zauważyłem załatwiającą swe grubsze potrzeby fizjologiczne turystkę prawdopodobnie z bloku wschodniego, gdyż na jej czapce widniał napis „myj żopu”. Speszyła się nieco, bo w tak publicznym miejscy zostawiać swe odchody nie było codziennym widokiem. Speszenie to uwidoczniło się w panoramicznym zabrudzeniu ściany budynku przy którym dokonywana była czynność. Przypomniały mi się właśnie wtedy lata, kiedy to nasz pan prezydent podobnie sfajdolił się tuż przy wejściu do cukierni pana Heńka. Kiedy Heniu próbował nas dogonić poślizgnął się na odchodach i wywalił szlifa o chodnik. Tego już było za wiele. Każda nasza następna wizyta w okolicach cukierni kończyła się pobrudzeniem naszych ubrań końskimi odchodami wystrzeliwanymi przez pana Heńka ze specjalistycznie zmontowanej wyrzutni. Raz tylko pamiętam, że na pakerskim karku wylądował połamany taboret, który później zabrał i poskładał paker w zaciszy swej drewutni. Nie miał wówczas ani struga, ani przecinaka ni wiertarki, więc szukał cały dzień jakiegoś mechanika ze sprzętem naprawczym, aż wreszcie znalazł pana Janka, który po naprawie spartaczonego krzesła chciał wykorzystac młodego pakera od tyłu, lecz ten na szczęście się wyrwał i dopiero po latach poczęstował pięścią pana Janka za to obmacywanie po genitaliach. Kiedy w zeszłym tygodniu przyjechała do mnie z wizytą stara kumpela z podstawówki – Kinga, nie wiedziałem jeszcze, że uwielbia, oprócz fascynacji ciepłym piwem z Żabki, wiercić, skrawać i borować. Jak się okazało – jej brat rodzony, który co wieczór wracał z alkoholowych osiedlowych libacji, lubił porzucać nieco meblami, przez co następnego dnia wiecznie narąbany ojczym Kingi miał wiele powodów aby odmówić restauracji zniszczonych mebli. Dlatego też Kinga od młodych lat zajmowała się rekonstrukcją zniszczonych krzeseł. Kiedy tak siedzieliśmy wieczorem przy czwartym winie marki J23, Kinga rozpoczęła poszukiwania uszkodzonych mebli bądź krzeseł. Widać, że jej fetysz nie pozwalał usiedzieć spokojnie na miejscu. Po długich poszukiwaniach oczywiście znalazła jedno stare, ledwo stojące krzesło, które uparłą się naprawić. Nic nie mogłem zrobić – a kolejna alpaga bramowa, którą spożyła jeszcze bardziej utwierdziła ją w przekonaniu, że musi spełnić swój samarytański obowiązek i naprawić mi w podzięce za gościnę wszystkie meble. Ruszyliśmy zatem z rańca w poszukiwaniu regionalnego fachowca od wiercenia i borowania. Idąc wzdłuż garaży na dzielni zauważyliśmy jakiegoś jegomościa krzątającego się z lewej na prawą stronę garażu. Kinga zagadała go o możliwość wywiercenia dziurki w desce. Widać gość akurat przygotowywał się do szlifowania stalagmita, gdyż widać było na jego biurku garść świerszczyków. Pan Tomasz ewidentnie zrozumiał iż Kindze chodzi o wywiercenie otworu między jej nogami. Więc śliniąc się mówił o możliwości pełnej penetracji jej dziurek swym wziernikiem dopochwowym. Tak oto nieśmiało po paru zachętach ruszył Pan Tomasz do wiercenia dziury montując skomplikowaną konstrukcję podłogową do szybu wiertniczego. Po wielu minutach walenia konia, obciągania i pełnej pomocy ze strony Kingi, Pan Tomasz spuścił się nieco nieszczęśliwie na Kingę, brudząc jej ciało swą cipełą spermą. Tak czy siak do wywiercenia dziury w desce potrzebowaliśmy poszukać kolejnego warsztatu…

Czer
14

Wielkiej Nocy dzień nadchodził wielkimi krokami, a gdyby nie profesor Miodek, który w telewizorni objaśniał etymologię słowa „jajca”, nadal tkwilibyśmy w przekonaniu, że Wielkanoc będzie dopiero wówczas, gdy Liliput z 3 panienkami z ogolonymi cipkami nie będzie mógł dojść do orgazmu. Tak się jednak nie działo a nasza ekipa raźnie i wyraźnie akcentowała swój pobyt we wszelkich możliwych formach. Będąc np. w plenerze w okolicach Chlapkowic – pomogliśmy bezinteresownie rolnikowi przy sadzeniu ziemniaków, segregując dobre zdrowe pyry od kamieni i innych niechcianych okrąglaków. Przegrzebując jednak jajka z lewej nogawki do prawej przypomniały nam się słowa profesora Miodka dotyczące barwienia jaj, ich malowania lub jakiejkolwiek innej formy przedświątecznej zmiany barwy. Ponieważ i słońce tego dnia dość mocno przygrzewało, a o święceniu jaj – nie wspominając o ich malowaniu – zupełnie zapomnieliśmy, dlatego ruszyliśmy na pobliską polanę, gdzie jeszcze przed tygodniem wraz z bezzębnym Józefem rozpijaliśmy winko własnej roboty przyglądając się wypasanym przez nas owcom. Opalanie promieniami słonecznymi jajec bardzo znacząco wpływa na ich barwę, toteż przed ich oficjalnym pozdrowieniem ruszyliśmy się nieco poopalać. Idąc lasem w kierunku ów polany, natrafiliśmy na zmierzającą właśnie w kierunku kościoła białogłowę z koszyczkiem pełnym święconek. W tym momencie Liliput nieco zdębiał i onieśmielony tym widokiem zaczął reminiscencyjnie wspominać swoje dzieciństwo. Wtedy to podczas szkolnych wojaży namawiał kumpelę z ławki na małe zapoznanie się z jej narządami rodnymi. Było sporo czasu – jak wiadomo autobus jest to taki wehikuł, który jedzie dwa razy szybciej jeśli biegniesz za nim, a dwa razy wolniej jeśli siedzisz wewnątrz i chcesz gdzieś zdążyć. Dlatego tez na tylnym siedzeniu dziewczyna zaprezentowała chłopcom w ramach lekcji biologii krótki pokaz damskich genitalii, w które to bez pytania Liliput zagłębił się swym nosem. Ku uciesze współ podróżników Liliput bardzo bezwiednie mlaskał swym długim językiem po odbycie koleżanki, a ponieważ cała wycieczka miała za zadanie uświadomienie licealistom, iż warto odpłacać pięknym za podobne innemu człowiekowi, toteż wieczorem, kiedy cała klasa leżała grzecznie w swych łóżkach, koleżanka, której wcześniej Liliput wywąchał nosem położenie dwunastnicy i żołądka, postanowiła odwdzięczyć się malując różnokolorowo jego jajka. Siedząc tak z pomalowanymi jajcami pośród zachwyconych rówieśników z klasy postanowiliśmy stworzyć seans spirytystyczny, w czasie których, to kogo byśmy nie wzywali, to i tak zawsze pojawiały się prostytutki. A ponieważ chęć chędożenia przeważała nad zdroworozsądkowym zabezpieczeniem przed zarażeniem się grzybicznymi chorobami pochwy, dlatego te piękne chwile Liliput wspomina do dziś opowiadając różne fragmenty z życia w których dzięki swym umalowanym jajcom czy też długiemu i sprężystemu przyjacielowi mógł zaspokajać wszystkie niewyżyte królewny pizdolony. Widząc teraz kuso ubraną orędowniczkę malowania i święcenia jaj – przypomniały mu się wszystkie te piękne czasy i postanowił zakręcić nieco śmigłem przy jej oczodołach. Krótka rozmowa, którą zainicjował sam Liliput spowodowała niezanegowaną chęć odtworzenia licealnych czasów. Pyta stała już Liliputowi od samego początku kiedy tylko zauważył przechadzającą się lasem niewiastę. Ponieważ istniało wiele regionalnych modyfikacji metody opalania jaj, opisywanych przez profesora Miodka, dlatego Sylwia, której przecięliśmy drogę do poświęcenia jajek zapoznała nas z metodą jej zdaniem najbardziej efektywną. Chodziło o nawilżenie jajek śliną i pozostawieniu ich na opalanie w szczerym słońcu na godzinę do dwóch. Wówczas jajka miały się zarumienić na tyle, by móc je spokojnie poświęcić w wielkosobotnie popołudnie. Jak mówiła tak zrobiła, a sperma, którą uraczył ją Liliput stała się naturalnym filtrem przeciwsłonecznym, zmniejszającym nieco opaleniznę. Po tak rewelacyjnym spotkaniu pozostaliśmy leżąc na kocu jeszcze z godzinę, pozostawiwszy naszej jajka na działanie promieni słonecznych.

Czer
14

Bardzo miłym zaskoczeniem był powrót do ojczyzny, zimnym piwem i ciepłą wódeczką płynącej. Nielada kłopot mieliśmy do aklimatyzacji po kilkumiesięcznym pobycie. Widok celnika w zielonym skafandrze wywołał niezbyt przyjemne doznania a koleżanka poruszająca się zaraz za nami puściła bezwiednie pawia na widok osyfiałego portu lotniczego. Pod ścianą przebiegała właśnie mysz, która obskubywała resztki z mopa sprzątaczki. Ta widząc uciekającą przed nią mysz zamachnęła się i rzutem filcową szmatą przykryła mysz przed widokiem podązających do łuku bagażowego turystów. Z tak posępnymi minami szliśmy już do wyjścia, kiedy to podeszła do nas niezapowiedzianie młoda, skąpo ubrana osiemnastoletnia laleczka z zapytaniem o znajomość języka angielskiego, gdyż właśnie musi zaimplikować sobie dowcipną tabletkę, lecz nie wiedziała którą stroną ją włożyć. Oczywiście pomogliśmy kobiecie.. co ona by zrobiła bez nas.. Szybkim tempem podeszliśmy do taksówki i informując laskę, która nas zaczepiła, że potrzebujemy okularów do przeczytania, wsadziliśmy ją do auta. Nieco oszołomiona naszym szelmowskim zachowaniem przyjęła przeprosiny wygłoszone przez kumpla, który jako biseksualny wylizywacz napalony był niemiłosiernie na młodociane świeże cipki. Nie można było mu odmówić wylizywania, masowania czy penetracji damskich zakamarków, a i męskim, dwudziestocalowym penisem nie wzgadził. Wszak dziewczyna nieco była spięta i małorozgarnięta, toteż jako znawcy lingwistyczni zaproponowaliśmy ponętnej czarnuli kilkanaście lekcji języka. Oczywiście niebezinteresownie, gdyż kolega jak przystało na biseksualnego onanizatora nie jedną cipę i nie jednego pytonga miał przed oczyma. Dlatego obfitym wynagrodzeniem na jaie mógł liczyć lingwistyczny korepetyror był sumiasty lodzik dokonany w sąsiednim pokoju. W międzyczasie w wielkim skróci kolega podrywacz rzucał czasownikami, rzeczownikami, imiesowami, objaśniał gramatykę, odmianę przez przypadki oraz objaśniał jakich błędów unikać używając w praktyce anglosaskiego języka. W międzyczasie zastanowiłem się, czy przypadkiem nie zaprosic ekipy gejów z osiedlowego baru pod błękitną ostrygą, aby pan instruktor dobrze pochędożył i żeby i jego dobrze wychędożono. Jednak podglądując kopulującą parkę nie chciałem doprowadzać do nadmiernej ekspozycji jego kłykci. Dlatego zostawiłem tenże samopas sobie a muzom czekając na finalne rozwiązanie. Kiedy instruktor kończył opowiadać o budowie narządów rodnych a także fizyczne konsekwencje stawiania i budowy rur do tańca w knajpach. Dosknale poinstruuowana i przygotowana do pracy w zagranicznych klubach rżnięcia, agencjach towarzyskich, klubach go go czy terenowych inspektoratach kontroli mocy przepływowej w zachodnich kurortach turystycznych, Roksana będąc w posiadaniu szerokiej wiedzy na tematy ogólnej prezentacji cipy może od teraz piastować wysoką funkcję w zarządach takich właśnie kurortów. Dlatego zaraz po spuszczeniu się do oczodołów, Roksana pospiesznie się umyła, użyła tabletki dowcipnej, co miałą zrobić już bardzo dawno i poleciała czym prędzej zakupić bilet lotniczy do angielskich kurortów..

Czer
14

Późnym wieczorem przechadzając się po okolicznych sklepach ogrodniczo pszczelarskich, wstąpiliśmy na chwilę do kafejki przysklepowej, aby zaciągnąć trochę świeżego powiewu dymu papierosowego. Kontemplując jeszcze chwilę o wczorajszych wybrykach z kształtną dupencją z okolicy i planując sposób sadzenia grzadek rzodkiewki na przyszły rok w przydomowym ogródku spotrzegliśmy przechadzającego się wzdłuż pasażu mulatego mężczyznę. Nie był to z pewnością znany wszem i wobec wicepremier Endju, lecz wielkomiejski niefrasobliwy osobnik. Wyglądał na szczęśliwego i zadowolonego z życia, a powodem dla któego właśnie na neigo zwróciliśmy uwagę był ewidentny brak spodni – ba osobnik ten nie posiadał nawet czegokolwiek pod spodniami. Ubrany był jedynie w pasiastą koszulę, spod której wystawała piętnastocentymetrowa pyta. Zwistając bezwładnie budziła podziw i zachwyt pośród damskiej społeczności hipermarketowej. Niektóre panie podchodziły by sprawdzić, czy aby prawdziwy, zasmakować, czy aby smak prawidłowy – każda po kolei stwierdzała iż pyta jest jak najbardziej prawdziwa a do szcześcia brakuje jej nieco masażu. Widać było, że wokół tego dobrze zbudowanego mulata kręcą dupcią już jakieś blondyny, dlatego też wiedząc że nasze sfleczałe po ostatniej nocy fajfusy nie dadzą rady raczej zbyt wiele, postanowiliśmy się podłączyć do gościa – może razem, kolektywnie będziemy możliwość wyrwania jakiś lachonów. Rzucając pięć dych na stół w speluniastej hipermarketowej kafejce, podążyliśmy w kierunku tego włochopodobnego kutafona. On to właśnie kolejnej dupencji prezentował swojego zwisa, który już z samego powodu dotykania i testowania przez przechodniów stała się lekko różowa i nabrała lekkiego wzwodu. Dlatego weszliśmy do akcji przerywając całe to przedstawienie – oszczędzając tym samym pytonga tegoż młodzieniaszka przed spuszczeniem się. Przechwyciliśmy gościa odprowadzając go do jego pojazdu. Po drodze zauważyliśmy jego obco brzmiący akcent, który początkowo powodował że nasze rozmyślania dotyczące pochodzenia gościa oscylowały wokól Zjednoczonego Królestwa Dżibutti, jednak po chwili zadumy zreflektowaliśmy słysząc z ust jegomościa iż nazywa się Luca, pochodzi z Włoch i jest wylotnym przedstawicielem mafii włoskiej przemycającej banany przez Polskę na Ukrainę. Pogadaliśmy jeszcze chwilę, kiedy to okazało się że mamy wspólne zainteresowania dotyczące dupeczek, ich klepania, podrywania i wylizywania. Ponieważ nasz przyjaciel okazał się także zapalonym sexturystą, dlatego ruszyliśmy w trasę na podbój okolicznych wiejskich dupeczek. Kiedy zawieruszyliśmy się gdzieś na podkrakowskich bezdrożach – w oddali Luca zauważył dwa kształtne cienie, które z tej odległości wyglądały bardzo atrakcyjnie. Kiedy zaprosiliśmy laseczki o podejście – te niemal na kolanach chciały nam podziękować, że ktoś się w końcu zlitował się nad ich dupeczkami. Lachony tak się ucieszyły, że zaprosiły nas na dyskotekę… Jasne, czemu nie… Zaraz po wejściu do naszego długiego jak pyta Long Donga cadillaca, lachony ujrzały naszego sexturystę, któremy pytka sterczała jak maczuga. Dlatego też po krótkiej gadce zapoznawczej Luca przeszedł od słów do czynów i rzucił się na szyję Ani. Anna nie protestowała i niemal odruchowo spadły z niej łaszki. Widać było, że była zawczasu przygotowana na tego typu sytuacje na wiejskich zabawach. W tak pięknych wiejskich okolicznościach przyrody, wśród zachodu słońca w pięknym białym cadillacu odbywał się właśnie pląs… i ja tam byłem piwo piłem, pomagałem i kręciłem – a dla wszystkich którzy nie znają zakończenia – rąbka tajemnicy ujawię – Luca nadal zwiedza Polskę – strzeżcie się jego przyrodzenia!

Czer
14

Dzwonił dziś do mnie dzień cały kumpel Antonio – stara włoska dziadyga, którego poznałem na wakacjach w Sarajewie. Przyjechał właśnie do Polski w interesach – przywiózł sporą partię włoskiej mielonki, grzybów halunków, kilka skrzynek kiści winogron i szesnaście worków ziemniaków nowej odmiany przeznaczonej na eksperymentalne obsadzenie podkrakowskich pól. Z tej nietypowej odmiany kartofli – zupełnie jak królowa Bona – Antonio opowiadał, że wychodował w swoich italiańskich ogrodach bananowo – malinowo – pomarańczowy smak zmiemniaka, który jest rozchwytywany na dalekowschodnich rynkach. Nie miałem sił po wczorajszej bibie podnosić słuchawki, dlatego wysłuchałem 15 dzwonków w melodii hymnu śpiewanego przez pana Kaczyńskiego i poddźwignąłem się w końcu do pionu przeczesując lekko włosy na skroniach i drapiąc się po sfleczałym wacku, który bardzo dobrze mi służył wczorajszej nocy. Antonio zapowiedział swój przyjazd na wieczór, gdyż jego wyposzczona pyta dawno nie gościła w zagłębiu rury damskiego odbytu. Ta wiadomość napawała mnie optymizmem, gdyż właśnie mi się przypomniało iż umówiłem się z jakąś strasznie brzydką laską na dzisiejszy wieczór. Z tego co pamiętam ta chujonosa i brzydka jak białoruski czołg dupa przez póltorej godziny namolnie chciała wydobyć ze mnie adresik. Niestety poddałem się jej brzydkiemu, niekompletnemu zgryzowi, więc opcja zadupczenia jakiegoś lachona z Antioniem bardzo mnie udarowała. Wsuwając jajka na bekonie podczas śniadania rozważałem, czy aby wybór zagoszczenia w kiblu i rozmowy z wielkim porcelanowym uchem klozetowym nie byłoby lepszą opcją od kończenia tego smacznego, lecz kompletnie niestrawiennego żarełka. Jednak przełamałem się i przeczekałem ten cherlawy dla mnie okres racząc się w międzyczasie resztkami alpagi siarkowej pozostawionej przez uczestników wczorajszej sex ustawki. Poszedłem na chwilę do wyra, aby dokończyć spanie, które przerwał mi telefon Antonia. Wydawało mi się, że nie minęło 10 minut, lecz gdy udało mi się otworzyć jedno oko – za oknem zauważyłem panią Halinkę, która zawsze o 21 zapala światło na ganku. A niech to – znów przespałem parę godzin. Po chwili zaczął dzwonić Antonio – ten włoski cwaniak i kombinator bezproblemowo sprzedał po dwukrotnej niż oczekiwał cenie winogrona. Także w tej chwili mógł już śmiało stawiać wszystkim znajomym driny i browary, gdyż kapucha tego dnia przyległa doń jak magnes. Jednak wieczór okazał się zupełnie inny – Antoniemu jakby magnes wyleciał z kieszeni, bo kapuchę wydawał na prawo i lewo. Pod moją chacjendę podjechał dwunastometrowym kadillakiem. Już myślałem, że po drodze zabrał jakieś dupy, jednak pustostan w jego mobilnym ruchajwozie dawał do zrozumienia, że balanga dopiero się zaczyna. Oziębły łokieć Antonia i muzyczka a’la italo dysko sącząca się z głośników spowodowała we mnie nostalgię za latami dziewięćdziesiątymi, kiedy to ze znajomymi urani w białe skarpetki, mokasyny, pyramydy śmigaliśmy pożyczonym od starego maluchem po okolicznych wiejskich dyskotekach. Podjechaliśmy naszym pięciolitrowym smokiem pod miejscową dyskotekę, gdzie właśnie około 22 część osiemnastoletnich dupeczek szuka okazji na stopa. Silnik połykał kolejne z 40 litrów spalonych na sto kilometrów, a za zakrętem zauważyliśy kilkanaście osiemnasto – dziewiętnastoletnich opalonych i odzianych skąpo dupeczek. Zatrzymaliśmy się tuż przy jednej z nich, która bez jakiegokolwiek zapytania wsiadła do naszej bryki. Zapoznawszy się z panującą wewnątrz napiętą atmosferą, Ania z oddalonego o sto kilometrów stąd sołectwa postanowiła nieco rozluźnić panującą tu atomsferę. Napalony na jakąkolwiek dziurę Antonio niemal na starcie potraktował języczkiem naszą pasażerkę, która z radością oświadczyła że jest gotowa zaprezentować na tylnym siedzeniu swe wdzięki, a za podwiezienie wykazać się zrobieniem lodzika. O to chodziło właśnie w tej imprezie, więc pomimo panujących wokół egipskich ciemności udało nam się nagrać znakomity lodowy materiał opatrzony niespodziewanym wytryskiem Antonia. Tak zakończyła się biznesowa podróż Antonia, który przywiózł do swych rodzinnych Włoch wystarczająco miedziaków, a i imprezkę udaną udało mu się zaliczyć.

Czer
14


Pani Marta z Panem Liliputem żyli przaśnie i dostatnie w pyrolandii. Nie wadził im sąsiad z góry, który całymi wieczorami walił samogon, słuchał Radia M. i miał co noc wizję przyszłości, o czym co noc regularnie o 3 informował na klatówie wszystkich sąsiadów. Nie narzucała im się także sąsiadka z naprzeciwka, która całą niemal dostępną w domu powierzchnię wykorzystywała na amatorską hodowlę buraków pastewnych, zamieniając szafki, pawlacze, stoły, kredensy, szuflady, krzesła, sufity podwieszane i wszystkie inne możliwe miejsca w wielkopowierzchniowe domowe gospodarstwo rolne. Oboje nie mając jakichkolwiek obiekcji lubili pokazywać się razem na osiedlu – ba – ku podniesieniu ciśnienia rozzłoszczonym moher beretom trzymali się zaręce a nawet całowali idąc po dzielni – tym samym siejąc zły przykład pośród nielicealnej jeszcze młodzieży. Spotkykając często po drodze czy to listonosza, czy też pracowników miejskiego przedsiębiorstwa oczyszczania – zawsze któryś z nich dostawał klapsa, bądź też dłoń Pani Marty wędrowała w górę i dół – w górę, a później na boki wzdłuż krocza pędzącego ze świeżym zaopatrzeniem osiedlowego sklepu w śmietanę, pana Henia. Obojgu nie przeszkadzały kuse spojrzenia na tyłeczek liliputa osiedlowej gejowskiej śmietanki, która bezwstydnie na oczach betonowego osiedla obmacywała się po pośladkach ubranych w skórzane łaszki, niczym z gay parady. Co prawda oboje nie poruszali się w zbytnio w środowisku homo, jednak skórzana odzież, czapki z nutrii oraz sandały z koziej pały zawsze wzbudzały w nich jak najbardziej pozytywne emocje – zupełnie jak woda po ogórkach penetrująca przełyk na drugi dzień po imprezie. Oboje wiedli bardzo szczęśliwe życie – dorobili się syna. Ona sprzątała w biura w centrali nasiennej, a on żył od lat zgodnie z powiedzeniem – Krawiec kraje jak mu staje. A że Liliputowi stawał bardzo często i bez powodu, dlatego jako krawiec damsko – męski radził sobie w tym zawodzie całkiem przyzwoicie. Ponieważ miał kontakt podczas zdejmowania pomiaru z niejedną zaniedbaną przez mężą trzydziestoletnią laseczką, toteż i dobrym posuwem z biodra, wykształconym przez stosunki analne mógł się pochwalić. Mając wielkie grono fanek z powodu niezawodnej, zawsze stojącej kuśki – Liliput miał spory obrót w interesie, toteż naszej omawianej parce żyło się raczej przystojnie. Pewnego dnia jednak po wielomiesięcznej separacji spowodowanej żylakami, polipem, ropniem, kłykcinami i zapaleniem odbytu Liliputa. Parka pomimo niebywałej chrapki na swoje narządy płciowe w pozycjach 69 i podobnych połączonych z oralną penetracją odbytu pozycjach została pozostawiona na pastwę samotnego rękądzieła na wiele miesięcy. W tym czasie oboje poddawali się uciechom korzystając z dostępnych wszem i wobec domów uciech oraz studenckich dyskotek, gdzie zawsze prezerwatyw w kiblach pływa więcej niż na sali jest tańczących par. Jednak po miesiącach własnoręcznej masturbacji schorzenia Liliputa na tyle zmalały, że parka zdecydowała się na odświętną formę odbycia stosunku. Zaprosili ekipę podrywaczy, a reżyser Rafał oprócz standardowej formy scenopisarsko – narratorsko – montażowej zajął się także wstępem do bardzo owocnego, nietypowego rżnięcia. Wieloletni staż małżeński państwa Liliutów utwierdza widza obserwującego ich zmagania na ekranie w fakcie, iż tak naprawdę nie wszystkie formy kopulacji zostały jeszcze odkryte, a kamasutra stanowi jedynie wąski wycinek z tego co tak naprawdę odbywa się w małżeńskich łożach. Z tego miejsca chcielibyśmy serdecznie podziękować pani Marcie, która pomimo trafnych uwag reżysera wytrwała do końca prezentując soczystą, wilgotną i pełną wigoru cipkę. A panu Liliputowi gratulujemy oczywiście wytrwałości w rżnięciu, kondycji, erekcji, podręcznikowego pokazu ruchów posuwistych, a także niekiepskiej pomimo upływających lat prezentacji własnego mięśnia. Myślę, że ten podryw będzie wyrazistym podręcznikiem dla młodych adeptów sztuki chędożenia, stawiających swoje pierwsze pyty przed rozkraczonymi laseczkami.

Czer
14


Wszyscy znali na osiedlu Gienię – tą starą lampucerę, krążącą po oklicznych wysypiskach w poszukiwaniu drogocennego jak na te czasy aluminium, wierną i zawsze gotową na wezwanie aktywistkę toruńskiego radia, osiedlową plotkarę rozsiewającą setki niepotrwierdzonych plotek oraz fanatyczną inicjatorką sadownictwa i hodowli prawdziwych i rdzennie polski buraków czerwonych pod blokiem. Codzień zaraz po pielęgnacji swojego zapyziałego ogródka pod balkonem, przechadzała się do najbliższej kolektury totolotka, aby tam jak co tydzień podczas wielkiej kumulacji umoczyć 5 zyla, których zawsze żałowała na wsparcie sucho gardłowych podsklepowych czerwonych nosów. Raz udało jej się szczęśliwie przypadkiem trafić czwórkę, dzięki czemu mogła kupić do mieszkania zestaw nowych głośników, z których sączył się donośny, lecz aksamitny i delikatny głos ojca dyrektora namawiającego do wpłat na swe prywatne konto. Tak zafascynowana głosem jej idola od siedmiu boleści zazwyczaj złorzeczyła niektórym sąsiadom, których uważała za uparczywych komunistów i wrogów jedynie słusznych przywódców (niemal Duce) wszechpanujących i mile nam panujących braci. Od lat broniła całą klatkę przed domokrążcami, Jehowymi, kominiarzami roznoszącymi kalendarzyki oczekując za nie kasy itp. Tu punktowała u wszystkich mieszkańców bloku, jednak całokształt jej postępowania nieco irytował, przez co nie raz dostała wieczorową porą w ryj od pana Waldka. Odwieczny wróg – „to były ubek, komunista i wielbiciel seksualnych orgii” – tak mówiła o nim Gienia drapiąc się zazwyczaj po dupie, w którą często otrzymywała sąsiedzkie kopniaki. Towarzystwo mieszkało raz lepiej, raz gorzej razem już wiele wiele lat. Jednak pewnej wiosny w mieszkaniu ulokowanym wprost nad mieszkniem Gieni zmarł Rysiek – stary pierdziel, który pod koniec swego koszmarnego życia poruszał się po osiedlu jedynie w obecności swoich wychudzonych, zawszonych ratlerków, które paskudziły całą okolicę. Odznaczony kilkoma orderami i krzyżami zasługi Rysiek, wielokrotnie dyskredytując młode towarzystwo, pouczając ich jak należy rozmawiać ze starszymi, okazywać im szacunek i inne podobne pierdy. Jako że Rysiek wolał częściej pouczać innych niż samemu stosować swoje zasady, dlatego pozostawił po sobie jeden wielki burdel, którego nie sposób było posprzątać w pojedynkę, kiedy to na jego miejsce wprowadzała się nowa sąsiadka – gruba, obleśna, tłusta, już na sam widok wywołująca spazmatyczne wymioty – Ewa. Wówczas prosząc sąsiadów o pomoc w zaprowadzeniu porządku zjednoczyła panią Gienię, pana Waldka oraz pozostałych sąsiadów do kolektywnej, sąsiedzkiej pracy, którą wszyscy wykonali jednego popołudnia. Następnego dnia po wielkim sprzątaniu Ewa jak na starego babola przystało – zrobiła przed klatkowską małą imprezkę – dla starych wyjadaczy przyniosła ciepłą – dopiero co zabraną spod kaloryfera flaszeczkę, natomiast kobiety oprócz zagrychy mogły się teraz degustować winkiem zrobionych z agrestu i czarnych malin rosnących w pobliskim lesie. Widząc alkohol na stole pani Gienia nieco się obruszyło, gdyż jeszcze dzień wcześniej słuchała audycji Rozmowy Niedokończone, gdzie właśnie mówiono o zgubnym wpływie alkoholu na mózg. Przekonała się do jednego kielonka, jednak zaraz po jego wypiciu musiała dostać małpiego rozumu, bo walnęła pięścią w stół i wyszła z imprezy. Wszyscy się lekko zdziwili, ale imprezka trwała dalej aż do samego rana. Kiedy wszyscy już grzecznie poszli spać starając się aby nie dopadł ich kac – pani Ewa z panem Waldkiem zrobili jeszcze pół flaszki, kiedy to nagle zadzwonił telefon, w którym to ekipa podrywaczy grzecznie informowała że następnego dnia z miłą chęcią wbiją się na parapetówę do pani Ewy. Wtedy to przypomniała sobie Ewa, iż dawała ogłoszenia parę tygodni temu to jednej z gazet plotkarsko – ogłoszeniowych, iż potrzebuje zboczonego, niewyżytego ruchacza, który spenetrował by jej wszystkie dziury. Gasząc światło przed spaniem już nie mogła się doczekać kolejnego dnia… Zaraz kiedy ledwo co usnęła, a znad tutejszego konglomeratu rozbłysły promienie słoneczne do domofonu zadzwonili chłopcy – radarowcy. Wbijając się do Ewy wielokrotnie podziwiali pięknie wysprzątane mieszkanie ze ślicznymi meblami – pozostałość po starym ubeckim aparatczyku.

Maj
23

Pachniało już bzem, świeżą trawą i psimi kupami nieśmiało wystającymi spod topniejącego śniegu. Niektórzy chodzili już na krótki rękaw, a ci bardziej owłosieni na klacie nakładali już nawet koszulki bez rękawów by pokazać sąsiadkom swój tors i ileż to pociechy ma z niego małżonka. Pomiędzy nieśmiało przebijających się promieni słonecznych – widać było powracające na wyspy brytyjskie ptactwo, które znów zasrywać będzie okoliczne skwery. Przechadzając się pośród tutejszych domostw przez okno można było zajrzeć do nie ofirankowanego pokoju, w którym to raz pani Margaret była popychana przez pana Jamesa na stale kuchennym, a to w innym domostwie dwie trzydziestoparoletnie, doświadczone w sztuce dymania mężatki – pod nieobecność mężów – dotykały swe intymne miejsca w fikuśny sposób. Obserwując poczynania anglosaskich podrywaczy aż żal zrobiło się mi mej dawno nie ruszanej pyty i z tą chędożylniczą myślą ruszyłem w teren w poszukiwaniu dupencji, która mogłaby poświęcić swe wymalowane usta na całkowite objęcie mej zwiotczałej pyty. Potykając się o puste butelki po ciderach oraz zdezelowane puszki, których o dziwo w Wielkiej Brytanii żaden szanujący się angielski menel zbierać nie chce, w zaułku przecznicy, którą mijałem zarysowała się postać ciemno karnistej dupeczki, której wielkoformatowe usta wykwitnie oddawały złudzenie, iż prawdopodobnie będę miał do czynienia z muzykantką z tutejszej filharmonii, lub też rejonową fachowczynię od robienia loda. Rozbijając tą niepewność podszedłem do niej i skinieniem głowy zacząłem mówić coś o zaproszeniu na kawę w języku anglo-migowym. Laska widać przyzwyczajona do tego typu zaczepek, zagadań itd. bez problemu zrozumiała mą intencję, więc udając się za nią gęsiego do jej domostwa mogłem podziwiać te dwa falujące półdupki, jędrnie podskakujące przy każdym uderzeniu pantofla o chodnik. Weszliśmy do jej chacjendy, która od góry do dołu oklepana była obrazkami Rio Marii z jej puertorykańskiego dzieciństwa, które spędziła w Ameryce Południowej. Wędrując tak za tą kształtną laską z ćwiczonym płucem, niechcący – niemal odruchowo – wyciągnąłem rękę w kierunku jej pośladków aby sprawdzić czy to co widzę przez spodnie jest faktycznie aż tak atrakcyjne w dotyku na jakie wygląda. Dotknięcie pośladków nie przestraszyło absolutnie Rio Marii, której kusy wzrok uświadomił mnie o możliwości oddania spermy w puertorykańskie oko. Zaproponowałem zatem bez wahania setkę pandziochów w zamian za całkowity serwis mojej pyty. Oczywiście nie spodziewawszy się jakiegokolwiek sprzeciwu z jej strony postawiłem swój maszt na baczność. I tutaj o fachowości pełnego serwisu przekonałem się momentalnie, kiedy to na mą pytę został nałożony cienki gumowy worek a wielkie usta Rio Marii pochłonęły mego wihajstra. W międzyczasie urozmaicając widoki poprosiłem o podniesienie bluzeczki przez mój wysysacz, spod której ukazały się kształtne silikonowe cycki. Spuszczając się na nie miałem lekkie obawy – ponieważ nie wiedziałem czy z chemicznego punktu widzenia sperma w żaden sposób nie zareaguje z silikonem. Jednak pierwsze strzały utwierdziły mnie w przekonaniu, że o jakiejkolwiek reakcji nie może być mowy – jedyna z resztą reakcja w tym momencie jaka się objawiła to długotrwała erekcja, z której nie mogłem przeciwdziałać nawet udając się do swych czterech ścian….

Maj
23

Gdy kuśka ciśnie się bezpardonowo na rozporek – nie ma dłużej podtrzymywać tej mało komfortowej sytuacji, gdyż może się to skończyć niekontrolowaną sytuacją. A takie akcje przecież niejednokrotnie zdarzają się podczas podróży autobusem. Gdy tego wilgotnego jak dziewicza cipka wieczora wybrałem się na ulice Londka zdumiałem się, gdy pośród tłumu spieszących z pracy do domu londyńczyków zauważyłem parkę, która przy skwerze głównym dość namiętnie się całowała. Ona gładząc go po pycie już szykowała się do zgięcia kolana w celu naocznego przetestowania istniejącej możliwości zasmakowania odoru męskiego krocza, a on bezczelnie pośród przechodniów, drugą ręką przygarniał głowę niebieskookiej czarnulki do swego krocza coraz mocniej. Parka nie robiła sobie niczego z krzywo patrzących na nich londyńczyków. Właśnie dziewczyna miła rozpinać rozporek – podbiegłem nawet obok aby się załapać na jakieś publiczne obciąganko – lecz właśnie w tym momencie kątem oka zauważyłem jaskrawozielone mundurki angielskiej policji, która w trybie natychmiastowym udzieliła kochającym się reprymendy, wystwiła mandat i odwiozła na komisariat. Miałem nieco szczęścia, bo prawdopodobnie wystawiając swą kuśkę na pokaz publiczny zostałbym deportowany. Emocje wzięły górę nade mną i chcąc – nie chcąc złapałem za jędrne pośladki przechodzącą właśnie obok studentkę londyńskiego koledżu. Jej uśmiech i brak negatywnej spontanicznej reakcji na mój nieprzemyślany czyn wywołał jeszcze więcej huuraoptymizmu, z którym to udałem się na zaułek. Tu pośród ciasnych uliczek i poruszających się w niewielkich odległościach od siebie anglosaskich taksówek, dojrzałem zakłopotaną ciemnowłosą lasencję. Wpadłem na genialn pomysł, aby zapytać ją o godzinę, ilość posiadanego rodzeństwa, czy sposób domowej hodowli borsuka, lecz zanim cokolwiek zdążyłem wydobyć z gardła, zostałem brutalnie naciągnięty przez Luizę na zakup karty przewozowej za pięć funciaków, która umożliwiłaby mi swobodne poruszanie się po całym Londku. Bez wahania przstałem na jej propozycję, jednak zasugerowałem abyśmy się udali prosto do mojej hacjendy, gdzie trzymam całą gotówkę. Po drodze mogłem się dowiedzieć, że Luiza pochodzi z marokańskiej rodziny garncarzy, z których to większość trudniła się wypasem owiec, sadzeniem kaktusów i piciem ogromnych ilości alkoholowych specyfików. Nie widząc możliwości rozwoju i kształcenia się w fachu garncarsko – owczym, Luiza postanowiła wstąpić w szeregi chórzystów Armii Czerwonej, którzy to przejazdem zawitali w jej rodzinnych stronach. Wraz z nimi podróżując po świecie, poznała plemię afrykańskich, długokutasych pigmejów, którzy pomimo bardzo niskiego wzrostu posługiwali się pięćdziesięciocentymentrowymi penisami. Tak jej zaimponowali, że postanowiła zostać w Afryce, by po kilku miesiącach przyjechać do Londka w poszukiwaniu kwiatu lotosu, wysokozmineralizowanych psich kup, oraz przydatnego przy kształtowaniu wzorów w garncarstwie – pazurów jeżozwierza. Póki co siedzi w Londku pozanając nowych ludzi i czerpiąc inspiracje z obscenicznych gazet hedonistycznych, kształtuje swą osobowość w tańcu i śpiewie, recytując wiersze w tutejszym teatrze nowoczesnym. Rozilczając się za kartę podróżniczą postnowiłem przedstawić jej dziesięciokrotnie większą finansowo propozycję w zamian za dokładne wylizanie pyty. Znając już jej otwartość na nowych ludzi i nowe wyzwania Luiza bez odpowiedzi zdejmując odzienie wierzchnie sięgnęła po mą pytę. Ubijania masła trwało w kilkanaście minut w różnorakich pozycjach, czego efektem końcowym było spermowe zwieńczenie jej oralnego wysiłku fizycznego na twarzy. Dziś siedząc i słuchając w teatrze jej śpiewu, nieraz nachodzi mnie chęć by zeszła ze sceny na dół do mnie i twarzą swą przykryła rozporek…